To tłumaczenie może nie uwzględniać zmian od 2002-04-22 dokonanych w oryginale angielskim.

Aby zapoznać się z informacjami dotyczącymi utrzymywania tłumaczeń tego artykułu, proszę odwiedzić stronę tłumaczeń.

Mylące lub nacechowane słowa i sformułowania, których lepiej unikać

Jest kilka wyrazów i sformułowań, których radzimy unikać, albo dlatego że są niejednoznaczne, albo gdyż sugerują słuszność poglądów, z którymi zapewne, mamy nadzieję, nie w pełni się zgadzacie.

Typu BSD” | Za darmo (for free)” | Freeware” | Komercyjny (commercial)” | Kradzież” | Ochrona” | Piractwo” | Rozdawać programy” | Sprzedawać programy (sell software)” | Twórca” | Własność intelektualna (intellectual property)” | Zarządzanie Prawami Cyfrowymi (Digital Rights Management)

„Typu BSD”

Określenie „licencja typu BSD” prowadzi do pomyłek, gdyż scala w jedno dwie licencje, które znacząco się od siebie różnią. Na przykład, pierwotna licencja BSD z klauzulą ogłoszeniową nie jest zgodna z GPL, ale poprawiona BSD jest zgodna.

Żeby uniknąć zamieszania najlepiej używać właściwej nazwy konkretnej licencji i unikać określenia „typu BSD”.

„Za darmo (for free)”

Jeśli chcecie powiedzieć, że jakiś program jest wolnym oprogramowaniem, nie mówcie, prosimy, że jest dostępny „za darmo”, „bezpłatnie” („for free”). Określenie to znaczy konkretnie „po cenie zerowej” („for zero price”). Wolne oprogramowanie to kwestia wolności, nie ceny.1

Kopie wolnych programów są często dostępne za darmo – na przykład, do ściągnięcia poprzez FTP. Jednak istnieją też kopie wolnego oprogramowania rozprowadzane za pieniądze na CD-ROM-ach. Równocześnie zdarzają się programy prawnie zastrzeżone (proprietary software) dostępne dla niektórych użytkowników bez opłat.

Dla uniknięcia nieporozumień mówimy, że program jest dostępny „jako wolne oprogramowanie” („as free software”).

„Freeware”

Prosimy nie używać terminu „freeware” jako synominu pojęcia „free software”. W latach 80. słowa „freeware” często używano na określenie programów wydanych jedynie w postaci wykonywalnej, bez dostępnego kodu źródłowego. Obecnie termin ten nie ma żadnej konkretnej, uzgodnionej definicji.

Ponadto, jeśli używacie języka innego niż angielski, spróbujcie unikać zapożyczania angielskich słów, jak np. „free software” czy „freeware”. Próbujcie korzystać z mniej niejednoznacznych określeń, jakie występują w waszym języku.

Korzystając z nazwy utworzonej języku pokazujecie, że naprawdę odwołujecie się do wolności, a nie tylko bezmyślnie powtarzacie jakieś obce pojęcia marketingowe. Odwoływanie się do wolności może dla waszych rodaków na pierwszy rzut oka wyglądać dziwnie czy niepokojąco, ale gdy tylko dostrzegą, że znaczenie jest dokładnie takie, na jakie wskazuje słowo, wówczas naprawdę zrozumieją o co chodzi.

„Komercyjny (commercial)”

Prosimy nie używać „komercyjny” jako synonimu „nie będący wolnym”. Jest to mieszanie dwu zupełnie różnych kwestii.

Program jest komercyjny jeśli został opracowany w ramach działalności gospodarczej. Program komercyjny może być wolny albo nie, zależnie od licencji. Podobnie, program opracowany przez uczelnię czy osobę prywatną może być wolnym programem lub nie. Oba te zagadnienia – jaki rodzaj podmiotu stworzył program i jakie wolności – prawa mają jego użytkownicy, są od siebie niezależne.

W pierwszym dziesięcioleciu działalności Ruchu Wolnego Oprogramowania, Free Software Movement, pakiety wolnego oprogramowania były niemal zawsze niekomercyjne. Składniki systemu operacyjnego GNU/Linux zostały stworzone przez osoby prywatne lub organizacje nonprofit, takie jak FSF i uniwersytety. Jednak w latach 90. zaczęło się pojawiać wolne oprogramowanie komercyjne.

Wolne oprogramowanie komercyjne jest wkładem na rzecz naszej wspólnoty, więc powinniśmy je popierać. Jednak można się spodziewać, iż ludzie, którzy sądzą, że „komercyjny” znaczy „nie jest wolny” przyjmą, że takie połączenie jest wewnętrznie sprzeczne, i odrzucą tę możliwość. Uważajmy, by nie stosować słowa „komercyjny” w taki sposób.

„Kradzież”

Apologeci praw autorskich do opisania naruszenia praw autorskich często używają słów takich jak „ukradziony” czy „kradzież”. Równocześnie chcą, żebyśmy uważali system prawny za autorytet etyczny: jeśli kopiowanie jest zakazane, to musi być złe.

W związku z tym należy zauważyć, że system prawny (co najmniej w USA) odrzuca ideę, jakoby złamanie praw autorskich było „kradzieżą”. Obrońcy praw autorskich używający terminów w rodzaju „skradziony” powołują się na autorytet… i fałszywie przedstawiają jego zdanie.

Pogląd, że prawo decyduje o tym, co dobre, a co złe, jest z gruntu błędny. Prawa są, w najlepszym razie, próbą osiągnięcia sprawiedliwości. Mówienie, że prawa wyznaczają sprawiedliwość czy normy etyczne jest stawianiem rzeczy na głowie.

„Ochrona”

Prawnicy wydawców opisując prawa autorskie uwielbiają używać terminu „ochrona”. To słowo przywodzi na myśl zapobieganie zniszczeniu lub cierpieniom, a tym samym zachęca ludzi do identyfikowania się z właścicielem i wydawcą, którzy czerpią korzyści z praw autorskich, nie zaś z użytkownikami, którzy są przez nie ograniczani.

Łatwo uniknąć „ochrony” i korzystać w zamian z neutralnych określeń. Na przykład, zamiast „ochrona praw autorskich działa bardzo długo” („copyright protection lasts a very long time”), można powiedzieć „prawa autorskie działają bardzo długo” („copyright lasts a very long time”).

Jeśli zamierzacie skrytykować prawa autorskie, a nie je popierać, możecie użyć sformułowania „ograniczenia wynikające z [systemu] praw autorskich” („copyright restrictions”).

„Piractwo”

Wydawcy często nazywają zabronione kopiowanie „piractwem”. Tym samym insynuują, że nielegalne kopiowanie jest etycznie równoważne atakowaniu statków na morzach, porywaniu i mordowaniu ludzi nimi płynących.

Jeśli nie uważacie nielegalnego kopiowania za to samo, co porwanie czy morderstwo, zapewne wolelibyście nie używać do jego opisania słowa „piractwo”, by je opisać. Istnieją zamiast niego określenia neutralne, jak „zabronione kopiowanie” („prohibited copying”) czy „bezprawne kopiowanie” („unauthorized copying”). Niektórzy z nas może wolą nawet skorzystać z pozytywnie nacechowanego określenia, jak na przykład „podzielić się informacją z sąsiadem”.

„Rozdawać programy”

Używanie czasownika „rozdawać” w znaczeniu „rozpowszechniać program jako wolne oprogramowanie” wprowadza w błąd. Występuje tu ten sam problem, co przy „darmowości”: słowo sugeruje, że chodzi nam o cenę, nie o wolność. Można uniknąć mylącego terminu mówiąc „wypuścić jako wolny program”.

„Sprzedawać programy (sell software)”

Termin „sprzedawać oprogramowanie” jest niejednoznaczny. Ściśle mówiąc, wymiana kopii wolnego programu na pewną sumę pieniędzy jest „sprzedażą”. Jednak ludzie zwykle kojarzą pojęcie „sprzedaży” z nakładanymi zastrzeżeniem praw ograniczeniami w dalszym użytkowaniu programu. Możecie być precyzyjniejsi, i zapobiegać nieporozumieniom, mówiąc albo o „rozpowszechnianiu kopii programu za opłatą” („distributing copies of a program for a fee”) albo o „wymaganiu opłaty za nałożone zastrzeżeniem praw ograniczenia w korzystaniu z programu” („imposing proprietary restrictions on the use of a program”), zależnie od tego, co macie na myśli.

Dokładniej omówiono to zagadnienie w artykule „Sprzedaż wolnego oprogramowania”.

„Twórca”

Określenie „twórca” stosowane w odniesieniu do autorów niejawnie porównuje ich z bóstwem („Stwórcą”). Jest ono używane przez wydawców do wywyższenia moralnie autorów ponad zwykłych ludzi, żeby uzasadnić zwiększoną władzę praw autorskich, z jakiej wydawcy mogą korzystać w imieniu autorów.

„Własność intelektualna (intellectual property)”

Wydawcy i prawnicy lubią opisywać prawo autorskie jako „własność intelektualną”. To określenie ten zawiera ukryte założenie: że najbardziej naturalny sposób rozważania kwestii praw autorskich opiera się na analogii z materialnymi obiektami i naszym pojmowaniu ich jako własności.

Jednak w przywoływanej analogii umyka dostrzega zasadnicza różnica pomiędzy obiektami materialnymi a informacją: informację można powielać i dzielić się nią niemal bez żadnego wysiłku, podczas gdy nie da się tak zrobić z przedmiotami. Oparcie swojego rozumowania na podobnej analogii jest równoznaczne z ignorowaniem tej różnicy.

Nawet system prawny USA nie akceptuje w pełni tej analogii, gdyż nie traktuje praw autorskich tak samo, jak praw własności do obiektów materialnych.

Jeśli nie chcecie ograniczać się do tego sposobu myślenia, najlepiej unikać stosowania określenia „własność intelektualna” zarówno w słowach, jak i w myślach.

Z „własnością intelektualną” jest jeszcze jeden kłopot: jest to wrzucanie do jednego worka kilku odrębnych systemów prawnych, między innymi praw autorskich, patentów, znaków handlowych, które mają ze sobą bardzo mało wspólnego. Te systemy praw powstały osobno, odnoszą się do odmiennych rodzajów ludzkich działań, działają w odmienny sposób i pociągają za sobą odmienne problemy społeczne. Na przykład, kiedy dowiecie się czegoś o prawie autorskim, lepiej przyjąć, że to samo nie jest prawdą w przypadku prawa patentowego, bo prawie zawsze tak jest.

Ponieważ te przepisy są tak różne od siebie, termin „własność intelektualna” stanowi zachętę do upraszczających uogólnień. Każda opinia na temat „własności intelektualnej” jest niemal na pewno pochopna. Przy tak wysokim stopniu ogólności nie można nawet dostrzec specyficznych kwestii społecznych wynikających z praw autorskich, odmiennych problemów wynikających z prawa patentowego, czy któregokolwiek z pozostałych.

Termin „własność intelektualna” skłania ludzi do koncentrowania się na wspólnym aspekcie tych nieporównywalnych ze sobą przepisów, tym, że ustanawiają one rozmaite abstrakcyjne byty, które można kupować i sprzedawać, zaś ignorują inny ważny aspekt, dotyczący ograniczeń nakładanych przez nie na społeczeństwo oraz pożytków i szkód, jakie przynoszą.

Jeśli chcecie w klarowny sposób rozważać kwestie wypływające z funkcjonowania patentów, prawa autorskiego czy znaków towarowych, lub choćby poznać ich wymogi, pierwszym krokiem do tego jest zapomnieć, że kiedykolwiek słyszeliście o „własności intelektualnej” i traktować je jako niezwiązane ze sobą tematy. Jeżeli zależy wam na przekazaniu jasnej informacji i zachęcaniu innych do klarownego myślenia, nigdy nie mówcie ani nie piszcie o „własności intelektualnej”, lecz jako temat dyskusji wskazujcie: prawo autorskie, patenty, czy inne konkretne przepisy.

Według profesora Marka Lemleya z Wydziału Prawa Uniwersytetu w Teksasie rozpowszechnione stosowanie terminu „własność intelektualna” jest niedawnym dziwactwem, wynikającym z założenia w 1967 roku Światowej Organizacji Własności Intelektualnej (World Intellectual Property Organization, WIPO). (Zob. przypis 123 jego recenzji książek w Teksańskim Przeglądzie Prawniczym z marca 1997 roku, dotyczący pozycji Romantic Authorship and the Rhetoric of Property autorstwa Jamesa Boyle'a.) WIPO reprezentuje interesy posiadaczy praw autorskich, patentów i znaków towarowych, i aby zwiększyć ich władzę prowadzi działania lobbystyczne wobec rządów. Jeden z traktatów WIPO idzie w ślady ustawy Digital Millenium Copyright Act, której użyto do cenzurowania użytecznych pakietów wolnego oprogramowania w USA. Z kampanią prowadzoną przeciw WIPO można zapoznać się na stronie wipout.net [zarchiwizowane].

„Zarządzanie prawami cyfrowymi (Digital Rights Management)”

Oprogramowanie Digital Rights Management („zarządzanie prawami cyfrowymi”) jest w rzeczywistości przeznaczone do narzucania ograniczeń użytkownikom komputerów. Zastosowanie w tym określeniu słowa „prawa” jest propagandą, która ma doprowadzić do tego, byście nieświadomie rozpatrywali to zagadnienie z punktu widzenia nielicznych, którzy narzucają ograniczenia, lekceważąc tych wielu, którym się je narzuca.

Dobre alternatywy to, między innymi, „cyfrowe zarządzanie ograniczeniami” (Digital Restrictions Management) albo „handcuffware” – „kajdankowce”.


Ten esej jest opublikowany w Free Software, Free Society: The Selected Essays of Richard M. Stallman.


Przypis tłumacza
  1.   Opisany niżej problem nie występuje w języku polskim, gdyż słowa „wolny”, „swobodny” nigdy nie oznaczają „bezpłatny”, „darmowy”. Niemniej, w związku z nagminnym nazywaniem wolnego oprogramowania programami darmowymi i pojawiającymi się stąd oskarżeniami, że programistów chce się pozbawić pieniędzy na chleb, warto przeczytać.